Czwartkowy wieczór, Pałac Anny Wazówny w Brodnicy. Nie był to wieczór literacki, raczej opowieść o życiu, świecie bliskim i odległym, opowieść o swoich doświadczeniach, przygodach, pogodach, krajobrazach, ciszy i zgiełku, letnim deszczu i  wschodzie słońca na Wschodzie, opowieść o sobie.

 

Zbiczno

- Miałem taki okres w życiu, kiedy włóczyłem się hippisowskim szlakiem tu i tam. Do życia nie trzeba było wiele – mleko w foliowej paczce, albo w butelce, maślanka, chleb, może trochę dżemu? Byliśmy gdzieś, chyba na Mazurach i przegoniła nas psiarnia. Młodzieży wyjaśniam, że chodzi o milicję. No więc kiedy nas psiarnia przegoniła trafiliśmy nad jezioro Zbiczno. Był rok bodajże 1977, było jezioro, skarpa, słońce. W tym słońcu dżem – jakiejś pomarańczowej barwy, czerwony, śliwkowy. W słoikach. Do Brodnicy jeździło się po żarcie. I tyle. Takie były moje związki z Brodnicą, ze Zbicznem. Pojezierze Brodnickie? To pojęcie nie funkcjonowało.


Paka

- Wylądowałem w więzieniu. Byłem w wojsku, nie wróciłem z przepustki. Dostałem półtora roku. Co to jest półtora roku dla osiemnastoletniego gówniarza? Niezapomniane doświadczenie, jakaś duchowa przygoda. Co zostało we mnie z tego czasu? Chodzenie. Kiedy piszę chodzę, jak w celi. Ponieważ w celi się chodzi, dwa kroki w jedną, dwa, trzy w drugą stronę. Od ściany do ściany. Chodziło się tak w kółko. Chodziło się i gadało. Więc kiedy piszę, odchodzę od klawiatury, od biurka i chodzę. Układa mi się to wszystko w głowie i jest dobrze. Potrafię myśleć kiedy chodzę, układać zdania kiedy chodzę. Znowu siadam i piszę to, co poukładało mi się podczas tego chodzenia, po pokoju. Taki nawyk. Inny detal: mocna herbata. Do dziś lubię mocną herbatę. Wówczas, kiedy siedziałem były inne czasy, dziś towarzystwo ma do dyspozycji cały zestaw agd, z telewizorem włącznie. Tamten romantyzm już nie istnieje. Herbata była czymś niezwykły, rodzajem waluty. Za herbatę kupowało się wszystko: jedzenie, papierosy. Kwitł przemyt, klawisze z tego żyli, zupełnie nieźle. Tak więc chodzenie i herbata, to było to, co wyniosłem z więzienia.


Literackie doświadczenie więzienne

Słuchałem różnych opowieści. Złodziejskich, ze świata złego. Ile było w tym ekspresji, dynamiki! Trzeba było wielkiej uwagi, instynktu, żeby w tym wszystkim się nie pogubić. Słuchałem, słuchałem, chłonąłem jak gąbka. To, co później napisałem, a przypisane jest jednemu bohaterowi, jest sklejone z różnych opowieści wielu osób. Nie byłem tam kimś znaczącym, kogo może obchodzić opowieść o człowieku, który uciekł z wojska? W porównaniu z tym co ci chłopcy mieli do powiedzenia, to ja przy nich byłem mizerną postacią.


Czarne

Wylądowałem w Beskidzie Niskim. Kiedyś  była to wioska połemkowska, po wysiedleniach. Było kilkadziesiąt chałup, pozostała jedna. Nie, nie byłem żadnym konserwatorem, ani przewodnikiem, raczej portierem. Otwierałem i zamykałem cerkiewkę, kiedy przyszła wycieczka. Prosili mnie o to znajomi z regionalnego muzeum. Kiedy cerkiewkę rozebrano stałem się bezrobotnym, zabrano mi zakład pracy. Ten dom – kolega mnie prosił, żeby popilnować przez jakiś czas. Minęło dziesięć lat, już nie chciało mi się wracać do miasta, do Warszawy. Dobrze się żyje, nie powiem, na wsi. Do geograficznych określeń nie przywiązuję wagi, bardziej istotny jest krajobraz. Dla chłopaka z miasta niesamowity świat. Idziesz, bo gdzieś z oddali słychać śpiew. Zbliżasz się – cerkiewka. A tam chór i cerkiewne pieśni. Niesie się to, dobija od drzewa, wraca. Dla chłopaka z miasta to było doświadczenie ekstremalne. Tam powstały m.in. „Opowieści galicyjskie”

Czarne – stąd nazwa wydawnictwa, którego powstanie błędnie mi się przypisuje. Jest to całkowicie inicjatywy mojej żony, Moniki. Owszem, pomagam jej, ale to całkowicie jej dzieło. Więc gdy ktoś mówi, że Wydawnictwo Czarne to Stasiuk odpowiadam: nieprawda. Przez to, że nazwaliśmy Czarne, ocaliliśmy nazwę wsi. Przy okazji. Żyło się i mieszkało ciekawie. Nie było prądu, ale była woda. W studni. Jeżeli ktoś mówi, że nie było wody – zwyczajnie kłamie. To nie moja opowieść. Stamtąd ruszałem w świat. Bliski i daleki. Na Słowację, Ukrainę, na Węgry, do Chorwacji, Rumunii, Mołdawii, Albanii. W tamten świat.

Podróże

To nieprawda, że nie lubię wyjeżdżać na Zachód. Chętnie jadę, na przykład do Niemiec, gdzie wydają moje książki, tłumaczą. Do Ameryki też. Po prostu jadę tam wówczas do pracy, za którą – nie ukrywam – dostaję pieniądze.

Inny charakter mają podróże, które znalazły swój ślad m.in. w „Jadąc do Babadag”. Ktoś pytał mnie czy znam dużo języków, skoro jadę przez tyle krajów? Po co? Żeby zderzyć się z taką rzeczywistością jak w Mongolii, czy w Chinach nie trzeba znać języków. Wystarczy wrażliwość. Dlaczego podróżuję? Po to, żeby wracać. Po dwóch – trzech tygodniach w trasie już mi się chce do domu. Naprawdę! Może z narracji to nie wynika, ale tak jest!


Auto
Podróżuję samochodem, chociaż robię sobie też wycieczki rowerem, ale raczej po okolicy, w Beskidzie Niskim. Dziesięć, dwadzieścia kilometrów dziennie. Odgrażałem się kiedyś, że napiszę książkę – powieść, opowiadanie – gdzie samochód będzie głównym bohaterem. Mogę powiedzieć, że fiat ducato w „Taksim” nie wyczerpuje tej zapowiedzi. Książka o aucie pisze się! To fakt!


Notował i fot: Bogumił Drogorób, Extra Brodnica

Artykuł sponsora/partnera - zawiera lokowanie produktu/marki